Bardzo lubię klasykę.
Bardzo lubię klasykę na ekranie.
Bardzo lubię klasykę na ekranie w wydaniu brytyjskim.
Kocham sukienki.
A ostatnio też biżuterię {brylanciki i takie tam.. świecidełka}.
Jak byłam mała, zakładałam sukienki mamy albo cioci znalezione na strychu,
a pod nie poduchy z pierzem...
Żeby było jak w filmie kostiumowym...
Łącząc obydwa wątki,
kiedy przez przypadek usłyszałam, że powstała nowa wersja Anny Kareniny z Keirą Knightly,
w dodatku nominowana do Oscara (którego nawet otrzymała) za kostiumy,
wiedziałam, że muszę ten film zobaczyć.
Lubię Keirę (choć wersja Dumy i uprzedzenia, w której grała, absolutnie mi się nie podobała),
może trochę jest za chuda, ale poza tym śliczna i ma w sobie to coś...
Sam film mnie rozczarował.
Jednak Brytyjczycy lepsi są w adaptacjach swojej klasyki,
poza tym czegoś, co jest dobre, nie powinno się zmieniać,
a fabuła filmu mocno odbiega od książki.
Do teraz mam mieszane uczucia co do całokształtu.
Niektóre sceny były bardzo poruszające.. inne wydawały mi się tandetne...
Jednak co do sukieneczek...
Dla nich samych warto było posiedzieć w kinie te 2 godziny..
Uważam, że Oscar dla Jacqueline Durran za kostiumy jest w 100% zasłużony.
Równie powalająca jest biżuteria.
I te futerka... ehhh (byle sztuczne oczywiście)...
Cudowne...
Białe futerko jest moim hitem.
Kurcze, żeby tak mieć okazję chociaż raz sobie taką kieckę założyć...